Kończy się październik, a wraz z nim wspólna parafialna modlitwa różańcowa, która jest już wpisana w tradycję kościoła.

Pamiętam z dzieciństwa, a potem z lat młodości, że w moim rodzinnym kościele na modlitwę różańcową przychodziło wiele osób. Wszystkie ławki były zajęte, a obraz mnóstwa różańców w dłoniach modlących się na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Bo wiadomo, Polacy to naród maryjny, który umie i chce wyrażać swoją pobożność maryjną.

Z roku na rok można zauważyć coraz mniejszą frekwencję uczestników tej tradycyjnej modlitwy. Może pokolenie religijnych, mocno stojących w wierze katolików, zwłaszcza kobiet, przemija? Może my, jako Kościół, nie wierzymy już w siłę modlitwy wspólnotowej, a zwłaszcza różańcowej, tradycyjną pobożność, która wyrosła z naszych dziadów i pradziadów? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi ani jedynego rozwiązania, dlaczego tak się dzieje, dlaczego coraz więcej miejsc pozostaje pustych w kościołach.

Ale wróćmy do października i modlitwy różańcowej do parafii konkatedralnej, w której posługuję. Pewien obraz skłonił mnie do refleksji i napisania tych kilku zdań.

W październiku, w trakcie modlitwy różańcowej, nasza konkatedra zapełniała się dziećmi, które dwa razy w tygodniu przychodziły do świątyni i uczestniczyły w modlitwie. Trochę z namowy katechetów, a w większości to dzieci przygotowujące się do pierwszej Komunii Świętej, ale nie tylko. Można powiedzieć, że część z nich przychodziła trochę z obowiązku, ale jednak były obecne. W tym roku było ich więcej niż w latach ubiegłych, co niezwykle cieszyło i radowało serce. Pięknie włączały się w modlitwę, odmawiając po kolei "Zdrowaś Maryjo" — jedne lepiej, inne nieco gorzej. Skupione wokół ołtarza, klęczące, tworzyły wraz z celebransem liturgii przepiękną scenerię.

Prostota dziecięcej religijności, wyrażona w ich słowach i modlitwach, była ujmująca i inspirująca. Nie zapomnę pięknego momentu, gdy dziecięce głosy głośno śpiewały liturgiczną pieśń na uwielbienie Najświętszego Sakramentu: „Wielbię Ciebie, w każdym momencie”. Wciąż słyszę te ich głosy w uszach. Pomyślałam, że modlitwy i śpiewy wypowiadane przez dzieci są jakby milsze Bogu – szczere, proste, nieprzesiąknięte roszczeniowością. Gdyby tylko zadbać o te małe dzieci Boże, stwarzając im przestrzeń do rozwoju życia religijnego, mielibyśmy świadomych i prawdziwie wierzących katolików. To przypomina mi znane przysłowie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.

Naprawdę z wielką nadzieją patrzyłam na młode pokolenie dzieci, które wkraczają w życie pełne entuzjazmu, spontaniczności i zalążka przekazanej wiary. To długa i trudna droga, aby wchodząc w dorosłość, ocalić w sobie wiarę oraz prostotę dziecka. To zadanie dla rodziców, którzy, oferując dziecku wszechstronne możliwości rozwoju, powinni także zatroszczyć się o sferę duchową. Niewątpliwie należy to do jednych z najważniejszych powinności rodziców. Samo uczestnictwo w szkolnej katechezie, intensywny czas przygotowań do Pierwszej Komunii Świętej czy inne religijne „akcje” nie wystarczą. Obowiązek podtrzymywania płomienia wiary w dziecku to nieustanny proces wymagający czujności. Odpowiednia opieka i zaangażowanie ze strony dorosłych mogą prowadzić do świadomego i aktywnego chrześcijaństwa w przyszłości.

Na pewno obecność dzieci na tegorocznej modlitwie różańcowej nie byłaby możliwa bez czujnego oka rodziców, dziadków i opiekunów, którzy przyprowadzili je do kościoła. To dzięki nim dzieci mogły poznać i doświadczyć nabożeństwa październikowego oraz wspólnie uczestniczyć w modlitwie. Oby jak najwięcej rodziców angażowało się w wychowanie swoich dzieci w duchu wartości duchowych.

s. Dawida Prusińska